Moje szczątki leżą rozrzucone wśród traw praktycznie na całym polu wymiotowym kolegi. Tu namiot, w nim głowa. Tam drugi namiot, tam łydka. Ręka, sam nie wiem gdzie. W pobliżu, rozciągają się pola trzcin. Odkąd pamiętam rzucaliśmy w nie butelki z nadzieją, że urośnie piwowiec. Dopiero daleko, daleko, za trzcinami i lasem zostawiłem swój rozsądek. Sumiennie pracowałem nad odlotem życia, aż rozmontowałem się zupełnie. Będę się śmiał z takiego siebie z każdym kto będzie mnie takiego pamiętał. Jestem jak mebel z IKEI... Jak komoda, czy stół. Upośledzony taboret. Leżąc w trawie, zastanawiam się, czy kiedykolwiek będę jeszcze normalny. Nie potrafię nawet napić się ze szklanki łyka soku. Czy ktoś mnie złoży w całość? Brzuch w trzcinie, upośledzona głowa toczy się po polu. Bardzo boję się burzy.
- Zobaczcie, idą czarne chmury, czarne chmury idą...