31.12.2010

Sylwester

Miejsce to samo co rok temu. Sprzęt rozstawiony na stole. Mamy przełom dekady. Dla kogoś to pewnie symbol nowego początku. To zabawne, kiedy myślę, o tym w kontekście mojej koleżanki. Napiła się, a kiedy miała dość wyrzuciła z siebie całą imprezę w łazience. Trochę na podłogę, trochę do zlewu i w jego najbliższe otoczenie, ale sporą większość do wanny. A to dopiero początek rewii. Rozebrała się, trudno się dziwić, mogło być jej gorąco skoro za otwartym oknem mamy -22 stopnie. Wykąpała się w swojej imprezie, babrała się we własnej świetnej zabawie sprzed kilkudziesięciu minut. Dobrze jest wyrzucić takie coś z siebie. Jednak długo nie zrozumiem, dlaczego tak chciała się w tym wszystkim babrać. Patrzyłem na nią chwilę, aż zrobiło mi się tak żal, że musiałem odejść. 
Poszedłem pogadać z inna koleżanką:
- No jak tam on?
- Może pogadajmy o tobie - powiedziała jeszcze przyjaźnie, ze zmienionym przez alkohol uśmiechem na twarzy
- Czemu? Uwielbiam tę historię! Pieprzyłaś się z bratem naszej koleżanki na tylnym siedzeniu auta rodziców naszego kumpla, które stało zaparkowane gdzieś w krzakach pod remizą, a na jego przednich fotelach siedzieli nasi znajomi. Jeden wciąż rzygał, drugi zasnął niedługo po tym jak skończył.
- Dorośli ludzie tak robią!
Powalił mnie jej spokojny ton. Powiedziała to jak dość stanowcza siedmiolatka. Ale.. No ba... Co tu odpowiedzieć, kiedy ktoś rozporządza żelaznymi argumentami. Dyskusja nie miała sensu.
Na stole niemymi świadkami tej rozmowy byli trener gibania się - puszka po piwie, instruktor bardziej żywiołowego tańca dyskotekowego - szampan... i w końcu mistrz tańca robota i wszystkich pokrewnych. Dumny lecz pusty - litr czystej.