15.07.2011

Gonię swoje sny

Gonię swoje sny - zapisuję pierwsze zdanie, wracając myślami do chwili sprzed kilku godzin, kiedy siedząc na plaży, patrzyłem na molo i morze, za którym chowało się właśnie słońce. Mam ze sobą notatnik, nie mogłem nie zabrać go nad morze.
Gonię swoje sny. Prześladuje mnie poczucie przejściowości chwili, w której tkwię. Szamoczę się gdzieś pomiędzy końcem tego, co znam, a początkiem czegoś zupełnie nowego i przerażającego. 
Próbuję pisać. Może dlatego, że gonię swoje marzenia, może dlatego, żeby nie zapomnieć, jakie sny gonię. Piszę, a mimo to wciąż zastanawiam się nad sensem tego, wciąż usilnie go szukam. Jeśli znajdę go tu, na plaży, choćby na chwilę - to dobrze. Jeśli odnajduję go w najbliższej mi osobie - jeszcze lepiej. Dla pisania zawsze musi być czytanie, dla jednej osoby, która usiłuje pisać, choćby jedna, która będzie chciała to czytać. Nawet jeśli ta, która pisze i czyta to ta sama osoba, oddalone od siebie o kilka miesięcy czy lat. 
Mam więc dla kogo pisać. To ogromny skarb. Ale nie powstrzymuje mnie przed dalszym poszukiwaniem sensu. Każda forma twórczości to rodzaj oddawania siebie innym, ale jeśli to, co oddaję, nie jest nic warte? Jeśli opowiadam historie, które nikogo nie obchodzą, językiem, który sili się na bycie zgrabniejszym niż faktycznie jest.
Robiłem w życiu wiele rzeczy. Wiekszości z nich nigdy nie dokończyłem, nawet nie doprowadziłem do połowy. Tym się właśnie zajmowałem, z tego byłem znany wśród znajomych. Mistrz pełnych entuzjazmu początków, mistrz porzuconych planów. Chciałem być pilotem, pociągała mnie żegluga. Był tenis, była piłka nożna, był surfing. Rysowałem, kusiło mnie graffiti, pochłonęły mnie mixery, DJ-ka przez chwile była całym moim życiem. Robiłem to i tamto, bo zobaczyłem to tu czy tam. Szukałem czegoś dla siebie, z czasem chyba samo szukanie stało się dla mnie drogą. Ale nigdy nie zastanawiałem się nad sensem, kiedy zaczynałem coś nowego.
Czemu inaczej jest z pisaniem? Przecież daje mi wiele przyjemności, okazje do porządkowania swoich myśli. Jestem świadomy swoich niedoskonałości, ale stale wracam do pustej kartki. Potem szukam usprawiedliwienia, w końcu nie mógłbym w gronie kumpli przyznać się do pisania.
Urywam myśl, chociaż mógłbym bez końca skarżyć się jak ogromne kłopoty mam z pisaniem, bo kilka centymetrów od mojego namiotu na prawie pustym polu campingowym rozbija się polska rodzina. Wiedziałbym, że to Polacy nawet, gdyby milczeli, tylko tutaj ludzie mają zwyczaj pchania się jedni na drugich. Na plaży, w sklepowej kolejce, czy tak jak tutaj, na polu namiotowym. Mówią bardzo dużo i głośno, prawie po polsku. W języku, których nauczyły ich seriale, głupawe teleturnieje i pisma jak "Pani". Myślę o tym, że zawsze uczono mnie, że języki są najważniejsze. Trudno temu zaprzeczyć. Ale nie ratują każdego. Trzeba jeszcze mieć coś do powiedzenia, a to już ostatnio problem, skoro ludzie nawet we własnym języku komunikują się ze sobą jak jaskiniowcy. Pseudokod...
Chcę, czy nie chcę, jestem skazany na opowiadane przepitym głosem historie matki rodziny. Słucham o żylakach, papierosach, przedszkolach, rozstępach, tyciu normalnym i tyciu nienormalnym, cokolwiek to jest. Przeliczają na piwa pieniądze, które zaoszczędzili na tym, że nocują w namiocie. Piwo może być walutą, podobnie jak tanie wina, papierosy albo wódka, ale myślalem że zdarza się to raczej w liceach. Tutaj dorośli ludzie cieszą się z tego, że będą spali na ziemi gryzieni przez komary, w zamian za parę dodatkowych tanich browarków. Cieszą się i rozmawiają w ten charakterystyczny sposób typowy dla tej wartswy społeczeństwa, sposób, który zawsze wywołuje u mnie irytację, sprawia, że zastanawiam się, skąd właściwie się wziął. Kto wymyślił, że warto powtarzać każde zdanie dwa razy? Trzeci i czwarty raz akcentując najważniejsze słowa-klucze. Na koniec, jak gdyby chcąc streścić to co się powiedziało, powtarzać te słowa jeszcze po kilka razy jakby dla pewności, że ubiło się mózg rozmówcy swoją życiowąłmądrością. Największy szacunek zbierają ci, którzy przy okazji wykazali się drobnym cwaniactwem, zwykle nakierowani na to by jak najmniejszym nakładem pracy zachachmęcić jak najwięcej wszystkiego czego się da. 
Na szczęście większą część społeczności pola tworzą obcokrajowcy. Są Szwedzi, Niemcy, Duńczycy. Ich przyczepy czy namioty to zminiaturyzowane wersje ich domów. Panuje ład i porządek. Wszystkie sprzęty sa najwyższej jakości, mają stoliki, krzesełka, fotele i leżaki. Niektórzy budują coś w rodzaju zagród, inni baldachimy. Popularne są lampiony na baterie słoneczne. Laptopy, telewizja satelitarna, internet, konsole do gier są na wyposażeniu. Podobnie jak niekończące się zapasy piwa. Ze zdumieniem przyglądam się temu fascynującemu zjawisku społecznemu. Bawi mnie mała Dania, Szewcja i małe Niemcy, z którymi sąsiaduje mój namiot. 
Poza tym camping jest jak małe miasteczko po kompresji. Wszyscy się już znamy i prowadzimy rozmowy, biorąc przysznic, goląc się i myjąc zęby. Żyjemy bardzo blisko siebie więc to nie do uniknięcia, ale atmosfera jest wyjątkowa. Czuć solidarność i braterwsto. Przez chwile zastanawiam się czy obozowiska dla uchodźców lub ofiar kataklizmów naturalnych charateryzują się podobną atmosferą. Porzucam tę idiotyczna myśl patrząc na wesoła rodzinę grillującą kiełbaski. Przez to, że jesteśmy tak blisko siebie bardzo mocno czuć klimat wakacji. Koła ratunkowe, rowery, pontony, leżaki i grile są częścią krajobrazu. Wszyscy bardzo intensywnie wypoczywają, wkładają mnóstwo pracy i wysiłku w swój relaks.
Biorę do ręki Focusa, żeby odciąć się od Polaczków, którzy wciąż hałasują. Wiem, że będą robić to, aż do dnia mojego wyjazdu i z utęsknieniem myślę o chwili, kiedy przyzwyczaję się do tego jazgotu i przestanę go słyszeć. Mam przed sobą artykuł o relacjach synów z ojcami. Zaczynam myśleć o swoich. Z ojcem oczywiście. Ze zdziwieniem stwierdzam, że kiedyś były niezłe. Potem kontaktu nie było w ogóle. To był mój wybór. Początki były ciężkie. W papierach znalazłem notatkę:

- No cześć.  Jak tam? - pyta ojciec kiedy wsiadam do samochodu.
- A jak może być?! Jadę na ferie do ojca, którego nie było w moim życiu  przez dziewięć lat. Jeśli dla ciebie to nie dużo, to tak się składa, że dla niektórych osób siedzących w tym aucie to więcej niż połowa życia. Poza tym mam mieszkać z nim, jego żoną i małą córeczką. Nie martw się, będę miły i grzeczny. Instynkt podpowiada mi, że to nie jest najlepszy pomysł, żeby robić awantury pół tysiąca kilometrów od domu - kończę swoje przemówienie, nie czekam na odpowiedź, staram się zająć telefonem. 
Niektórym taki początek mógłby się wydawać świetnym łamaczem lodów, w tym wypadku to jakoś nie zadziałało. Mamy przed sobą pięć godzin jazdy, w aucie panuje niezręcza cisza, którą ojciec nieudolnie próbuje zagłuszyć nerowowo przełączając kolejne kanały radia. Ja oddaję się lekturze wszystkich nalepek i instrukcji w samochodzie. Kolejne kilkadziesiąt minut udaje mi się zająć studiowaniem każdego detalu wnętrza. Irytuje mnie stukanie niewiadomego pochodzenia i zepsute podświetlenie tablicy rozdzielczej. W końcu kiedy cisza staje się już męcząca przemówiłem ponownie:
- Ale wiesz, byłeś potwornie uparty, ojcze. Gnoiłem cię przez wiele lat, ale ty się nie poddawałeś. Puszczały ci nerwy i mówiłeś rzeczy, których nie chciałeś mówić, kiedy zaczynaliśmy rozmowę, bywało tak, że z dobrymi intecjami mówiłeś rzeczy, które mnie doprowadzaly do furii. Ale nawet się starałeś.
 Długo się nie poddawałeś. W pewnym momencie zostałeś sam. Mimo, że było to częściowo z twojej własnej winy, i na skutek podejmowanych przez ciebie decyzji, z pewnością nie było ci łatwo. Być może próbowałeś się jakoś pocieszać, by nie czuć się tak samotnym, ale to były rozwiązania na krótką metę. Każda noc, której nie spędziłeś w samotności była wartościowa. Nie oceniam tego. Chcę tylko, żebyś wiedział, że wbrew temu co myślisz miałem powody do tego żeby cię nienawidzić. Chciałem trzymać się tego całe życie. Ale jakimś cudem to uczucie pewnego dnia poprostu minęło. I tak jest zdrowiej. Zamiast gnoić się nawzajem możemy porozmawiać. Chociaż potrzeba wiele czasu, żeby odbudować to, co zostało przez te lata doszczętnie zniszczone. Przypomnę, że kiedyś byliśmy blisko. Chociaż niewiele nas teraz łączy. Chciałbym jeszcze powiedzieć, że bardzo nie chciałbym popełnić błędów, które kiedyś ty popełniałeś, ulegając swoim słabościom. Boje się tego bo chłopcy stają się meżczyznami, a mężczyźni mężami i ojcami - wzdycham po tym wszystkim, co powiedziałem niemal jednym tchem. Zapanowała zupełna cisza, która trwała nieprzerwanie, aż do momentu kiedy dojechaliśmy pod dom, a ojciec wyłączył silnik. Wiele razy wyobrażałem sobie chwilę, kiedy będę szedł po klatce schodowej z duszą na jednym ramieniu, a torbą na drugim. Tymczasem, chociaż pokonujemy już kolejne piętro, jestem zupełnie spokojny, tylko torba,jak sobie wyobrażałem, wbijała mi się w ramię. Kiedy drzwi się otworają, jest mi wszystko obojętne. Zdejmuję kurtkę i torbę, stoję chwilę w przedpokoju, rozglądając się i przyglądająć się domownikom. Wreszcie siląc się na serdeczny ton rzucam:
-A więc to ty? A oto i mały pasożyt. Faktycznie jesteś tak brzydka, gruba i irytująca jak twoja matka? Ach, żartowałem oczywiście moje drogie. To dla mnie prawdziwa przyjemność. Wiele o was słyszałem. Właściwie to sądze, że ojciec chciał coś opowiadać. Ale dawałem mu jasne znaki, że mam ochotę wymiotować słysząc o was. Już sama myśl sprawiała, że czułem cierpki smak wymiocin w ustach. Ale wbrew temu co myślałem, jesteście urocze. No może gdybyś trochę schudła... I zrobiła coś z twarzą? Już jestem miły. Tak jak uczyła mnie mama, kiedy ojca nie było, bo był zajęty bóg wie czym. A właściwie kim. To jest Bóg wie czyim czym - milknę, przenoszę swoje rzeczy do dużego pokoju, padam na fotel wyraźnie zmęczony, kontynuuje - Ale nie uważasz, że to urocze, że jesteś bliżej mojego wieku, niż wieku ojca? To kojarzy mi sie ze związkami, które faceci zawierają, mając kryzys wieku średniego. Potem, raczej przez przypadek mają dzieci, co ich zaskakuje, bo, patrząc na takie brzydactwa jak ty, zastanawiają się, jak to w ogóle możliwe, że możecie rodzić dzieci. - skończyłem, bo poczułem, że powiedziałem już wystarczająco. 
- No dobrze już... To mogę wreszcie sie czegoś napić?
- Chcesz coś ciepłego? - zapytala wciąż jeszcze  utrzymując pozory uprzejmości
- Nie piję alkoholu na ciepło

W artykule czytam, że to wszystko przyjdzie samo - i pogodzenie z przeszłością, i odnalezienie swojej tożsamości. 

Wyzwolenie spod władzy ojca to zadanie dla syna, rola ojca kończy się na budowaniu w potomku siły, która mu na to pozwoli. W jednej z buddyjskich przypowieści do mistrza przychodzi uczeń z pytaniem, czy może już odejść. Mistrz za każdym razem odpowiada, że to jeszcze nie pora. Wie, że to uczeń musi podjąć tę decyzję, że czas na odejście jest wtedy, kiedy uczeń nie pyta mistrza o pozwolenie. 
Miałem w głowie ten akapit stojąc ze swoim ojcem po przeciwnych stronach sali sądowej.

***


Jak zwykle, kiedy wybucha kłótnia, gęba mi się nie zamyka. Nie wiem co, jak głośno, ani jak szybko mówię. Pełna drwiny mina kumpla tylko nakręca moją furię. Kiedy kończe, zauważam, że dookoła nas zebrała się grupka gapiów. Ostentacyjnie rzucam mu pod nogi coś, co trzymałem w lewej ręce, w prawej ściskam czteropak piwa, odwracam się. Odchodzę. W głowie mam już plan. Mam śpiwór, to mi wystarczy do przetrwania nocy. Idę po swoje rzeczy, pakuję się, słuchając opowieści sąsiada. On wydaje się wyczuwać napięta atmosferę, swoim gadaniem stara się ją rozładować. Sprawdzam czy wszystko mam. Scyzoryk na kurwy, notatnik. Żegam się z sąsiadami.
Zaczyna padać, gdy wychodzę z campingu. Kiedy siedząc na plaży z dziewczyną zaczynam pakować swoje rzeczy do plecaka, rozpoczyna się burza. Typowa dla wybrzeża. Trwa bez końca, grzmoty dochodzą ze wszystkich stron,  pioruny uderzające w taflę morza tworzą niesamowite widowisko. Szczegołnie teraz, po zachodzie słońca. Dociera do mnie, że na plaży nie przenocuję. Jest sobota, 23:00, wszystko będzie zajęte. 
Sam do końca nie wiem, jak ląduję w pokoju hotelowym mojej dziewczyny i jej rodziców. Stróż nocny był na tyle sympatyczny, by w tą paskudną noc nie zauważyć mojego pojawienia się, mama mojej dziewczyny na tyle przedsiebiorcza, by przygarnąć mnie, wciąż jeszcze zbyt wkurzonego, by samodzielnie organizować sobie nocleg. Dopiero po chwili ochłonąłem na tyle żeby móc zauważyć jak zabawne cztery wyspy tworzymy. Moja dziewczyna uśmiechnięta od ucha do ucha, tryskająca szczęściem wywołanym moją obecnością, jej mama, zdenerwowana, ale na tyle opanowana, by zarządzać całym tym chaosem, jej tata, spokojny i zdystansowany i ja wciąż jeszcze czerwony ze zdenerwowania, w drżącej ręce trzymający szklankę.
- To może nalewki na rozluźnienie?
- A ja mam piwo, jeśli mają państwo ochotę.
Zasnąłem patrząc na nią, mimo że powstrzymywałem się jak najdłużej mogłem. Chciałem żeby ta chwila trwała.
Kiedy się obudziłem, była obok. Żyłem tym chwilę, do momentu kiedy musiałem wstać. Śniadanie, pakowanie, wyjazd. 
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w dworku tradycja. Przysłuchując się rozmowie z właścicielami, którzy prowadzą tu agoturystykę, warsztaty z produkcji wyrobów lokalnych, a na renowację tego miejsca poświęcili ostatnie 10 lat swojego życia, myślę o tym, jak bardzo nie potrafiłbym tak żyć. Jestem na to zbyt miejski. Hektar ziemi, kiełbasy własnego wyrobu, własny chleb i wielki, wymagający ogromnej ilości pracy ogród.  Chodzę po nim myśląc o tym, jak bawi mnie to, że chwilę temu wzdrygałem się na myśl o takim życiu, a teraz poczułem zapach wsi, który znałem z dzieciństwa i już szukałem wzrokiem miejsca, gdzie można by trzymać konie i drzewa, pod którym mógłbym czytać. Czasami budził się we mnie duch pradziadka, który pracował na dworze, opiekując się końmi. Spędziłem poza miastem kilka krótkich chwil mojego życia, a mimo to polska wieś jest we mnie. Stamtąd pochodzę, tradycja to dla mnie świętość. Trzymam się jej jak tylko mogę, dobrze jest mieć coś takiego w świecie zupełnie pozbawionym już wartości.
Ten powrót do domu jest inny. Czuje się zmęczony. Masa korespondencji, nareszcie łożko i wanna. Dorwałem też laptopa.
Zasiadłem do siłowania się z pustą kartką, poganiał mnie migający kursor. Zacząłem pisać, nie wiedząc, dokąd mnie to doprowadzi, nie wiedziałem, też czym skończę. Przepisałem pierwsze zdanie nabazgrane na kartkach mojego notatnika, który między stronami wciąż jeszcze miał piasek:
Gonię swoje sny.